piątek, 27 czerwca 2014

Sałatowym skrytożercom mówimy stanowcze NIE!

Nie mam już siły... co się pojawi, to zjedzą. Posadziłam cukinię - dobrze, że była duża i zdążyła się przyjąć w gruncie zanim zaczęło padać i wyszły bestie - pożeracze w większej ilości. Ale i ta mniejsza ilość obgryzła co trzeba.


Widzicie? Na prawo od dolnego liścia, małe szarobeżowe - tylko się czai na moją cukinię!

Poszłam na działkę wieczorem, bo miałam ochotę  posiedzieć sobie w zieleni i powdychać zapach po deszczu - całą środę padało. Ostatnio wolę pójść wieczorem, niż w dzień, bo mam maciejkę, która pachnie po prostu odurzająco i nie mogę się nacieszyć tym zapachem. Pachniało tak zawsze w czasie wakacji u Babci, która była pierwszą guerilla-gardener w Polsce i obsadzała otoczenie wokół bloku rabatami w stylu angielskim. W tamtych czasach nikomu to nie przeszkadzało, że ktoś sobie posadził kwiatki (oraz agrest :-)) na wspólnej, bądź co bądź, powierzchni (nie wiem ile tego było... na oko - dużo) oraz traktowano cudzą pracę z szacunkiem - nie pamiętam, żeby kiedykolwiek Babcine rabaty zostały zdewastowane, podeptane, czy nawet żeby ktoś zerwał sobie jakieś kwiatki. Teraz bywa, że swoje kwiatki z ogrodzonego wysokim płotem i zamykanego na noc ogrodu działkowego można kupić na pobliskim targu. O tempora, o mores!


Ale do rzeczy - poskarżyłam się trochę na czasy, a teraz poskarżę się na co innego. Poszłam zatem wieczorem, chodzę, zaglądam, patrzę jak mi rośnie... aż tu nagle... na sałacie widzę dwa wielkie ślimaki. Przyjrzałam się bliżej  i załamałam się jeszcze bardziej. Jakie one mają wielkie paszczęki! Nie dosyć, że mają liczebną przewagę, więcej czasu i lepsze pory do przebywania na działce, to jeszcze jaka siła rażenia! Ręce opadają, zobaczcie sami.




Nie wiem już co zrobić, nie chcę kupować granulek, bo na działce są jeże i ptaki i nie chcę, żeby się otruły jedząc otrute ślimaki. Zamierzam posadzić ogórki i obsypać je dookoła popiołem - ciekawa jestem, czy to na coś pomoże, bo fusy z kawy i skorupki z jajek nie działają. Można kupić Nemaslug - środek biologiczny zawierający larwy nicieni pasożytujących ślimaki, ale z drugiej strony - nie mam takiej dużej uprawy, żeby mi się to jakoś opłacało. Jestem bliska wypróbowania obrzydliwego preparatu - podobno działa bardzo dobrze: ślimaki należy wrzucić do wody, żeby się utopiły. Poczekać dwa tygodnie, aż się rozłożą i taką wodą pryskać ogród. No nie wiem... brzmi to strasznie. O ile gnojówki roślinne nie są dla mnie przeszkodą, to ta ślimacza mikstura... na samą myśl robi mi się niedobrze. Ale jeśli moje cukinie i ogórki zostaną znowu pożarte, to kto wie? Pozdrawiam wszystkich walczących ze ślimakami.

niedziela, 22 czerwca 2014

Pierwszy dzień lata

Lato przyszło znienacka, a tu tyle zaległości!!! Zachwaszczona jestem po uszy, ale po trochu jakoś się z tego buszu wygrzebuję. Po drodze zrobiłam kilka obserwacji, którymi zamierzam się tu dziś podzielić.



Po pierwsze - co mi ładnie rośnie :-) Wiosną posiałam groszek w tutkach od papieru toaletowego, dzięki temu był wcześnie posadzony do gruntu i dość wcześnie zakwitł. Pierwszy raz posiałam groszek o bordowych (czy też fioletowych) strąkach, odmiany 'Blauwschoker'. Ma ładne, duże, różowe kwiatki i jest bardzo plenny. Strąki jak z obrazka - pięknie wyglądają na krzaku, fioletowe, z aksamitnym nalotem. Niestety, najważniejsza cecha tego groszku - smak - bardzo mnie rozczarował. Po pierwsze - miał to być groszek bez wyściółki pergaminowej, a nie był. Miał wyściółkę jak inne groszki, te nie - cukrowe. Po drugie - ziarenka, kiedy jeszcze były bardzo małe, można powiedzieć, że były nie najgorsze. Ale jak trochę podrosły... nie wiem, czy to ze względu na szybko wzrastającą zawartość skrobi w nasionach, czy inne czynniki - był niedobry, trochę gorzkawy, nie smakował mi i należy do wielkich tegorocznych zawodów. Widać nie wszystkie warzywa pięknie wyglądające, są również smaczne. W dodatku przy obieraniu strasznie farbował ręce :-) W przyszłym roku już go nie posieję, za to pozostanę przy 'Iłówieckim', który sprawował się bez zarzutu i był pyszny, bez wyściółki, ale niestety było go za mało - zjadłam cały prosto z krzaków :-)






Jeśli jestem już przy groszkach, to muszę się koniecznie pochwalić groszkiem pachnącym. Nasiona groszku dostałam w ramach wymiany Klubu Pożądanego Nasionka. Nie miałam pojęcia, co to za groszki - miała być mieszanka, więc posiałam wszystkie i czekałam, co z tego wyniknie. Zaczęły kwitnąć, i... są przepiękne! Większość dwubarwnych - płatki górne bordowe, a dolne - fioletowe. A pomiędzy nimi - rośliny o kwiatach białych. Podejrzewam, że te dwubarwne to odmiana 'Matucana', o bardzo intensywnym zapachu. Na razie ogławiam przekwitłe kwiatostany, ale na pewno zostawię sobie nasiona na przyszły rok. Na wigwamach z gałązek i na mojej gałązkowej pergoli wyglądają zabójczo.


W ogóle w tym roku kolory jakby ciemniejsze, z przewagą niebieskiego i fioletu. W zeszłym roku było różowo i biało, a teraz, ponieważ część roślin się nie udała z rozsady jednorocznych (kleome, tytoń ozdobny, kosmos), mam te, które się same wysiały (szałwia powabna, ostróżeczka, czarnuszka), no i kilka dzwonków dwuletnich - też fiolet i biel, chociaż w mieszance nasion były również różowe (tak zakładam...). Wystrzeliła moja wieloletnia ostróżka w pięknym granacie i kozłek lekarski - piękne, wysokie kwiatostany, wyglądają jak białe chmurki i niesamowicie pachną.



Nie chciałabym tak od razu psuć nastroju, po tych peanach na cześć kwiatów, ich kolorów i zapachów, ale dzisiaj i tak zepsułam atmosferę, podlewając wszystko gnojówką z pokrzyw i z ogórecznika. Pokrzywy zebrałam w pobliskich chaszczach, a ogórecznik sam się wysiał. Niestety, nie mógł dłużej u mnie przebywać, bo mam bardzo mało miejsca, a musiałam gdzieś posadzić paprykę. Miałam chyba z dziesięć dużych ogóreczników, tuż przed kwitnieniem. Trochę mi było szkoda go wyrzucać, ale co miałam zrobić - ogórecznika nie używam do jedzenia, a tych kilka kwiatków do sałatki... no cóż, nie można mieć wszystkiego. Pomyślałam sobie, że skoro żywokost się nadaje na gnojówkę, to czemu nie ogórecznik? jak pomyślałam, tak zrobiłam. I muszę powiedzieć, że o ile smród gnojówki z pokrzywy jest naprawdę śmierdzący, to smród gnojówki z ogórecznika... jeśli ktoś nie wierzy, niech sam sprawdzi. Podlałam, co trzeba i uciekłam gdzie pieprz rośnie. Śmierdzi w przybliżeniu jak gnojówka krowia, więc czułam się mniej więcej tak, jak kiedyś na pastwisku w Szwajcarii, gdy dziadek polewał pastwisko zaraz obok, gnojówką właśnie. Do tego miał gumowy kombinezon i wóz asenizacyjny, a nie rękawice i konewkę, ale zgodzę się, że skala była inna. Jedynie atmosfera bardzo zbliżona :-)


Rukolę zostawiłam - trochę na nasiona, a trochę ze względu na kwiaty - bardzo mi się podobają :-)

A na koniec trochę się poskarżę, wprawdzie od około tygodnia nie pada (też źle - trzeba podlewać), ale wcześniej padało dużo, a dzięki temu mam mniej do jedzenia: sałaty, pietruszki (szczerze mówiąc prawie wcale), ogórków (żadnego), dyni i cukinii (żadnej). Tak! Wszystkie ogórki, dynie i cukinie zostały pożarte! Wśród ślimaków najgorsze są te duże (pomrów wielki i ślinik luzytański oraz ślinik wielki), ale najbardziej podstępne - małe, pojawiające się nagle na przykład w czasie odchwaszczania - siedzą sobie spokojnie w glebie i tylko czekają, aż się zrobi chłodniej, ciemno lub mokro. Wypełzają i pożerają moje warzywa! Ogórki i cukinie pewnie da się jeszcze jakoś nadrobić, ale dynie... pewnie już nie. I tak posiałam nowe, ale zanim urosną... Mam nadzieję, że lato będzie bardzo długie.



Ostatnio była poskrzypka cebulowa, a dziś - warzywnica kapustna. Ładne te zwierzątka, na szczęście nie powodują u mnie dużych szkód (warzywnica nie ma specjalnie co jeść - jakieś wybujałe rukole i jeden jarmuż, cudem odratowany). Niestety cebulę zaatakowało pierwsze pokolenie miniarki porówki i cała cebula jest do wyrzucenia (są w niej już bobówki z drugim pokoleniem). W przyszłym roku: a) nie sadzę cebuli za wcześnie lub b) przykrywam gęstą siatką cebulę i pora. Miniarka do zdjęć nie pozowała.