Nie mam już siły... co się pojawi, to zjedzą. Posadziłam cukinię - dobrze, że była duża i zdążyła się przyjąć w gruncie zanim zaczęło padać i wyszły bestie - pożeracze w większej ilości. Ale i ta mniejsza ilość obgryzła co trzeba.
Widzicie? Na prawo od dolnego liścia, małe szarobeżowe - tylko się czai na moją cukinię!
Poszłam na działkę wieczorem, bo miałam ochotę posiedzieć sobie w zieleni i powdychać zapach po deszczu - całą środę padało. Ostatnio wolę pójść wieczorem, niż w dzień, bo mam maciejkę, która pachnie po prostu odurzająco i nie mogę się nacieszyć tym zapachem. Pachniało tak zawsze w czasie wakacji u Babci, która była pierwszą guerilla-gardener w Polsce i obsadzała otoczenie wokół bloku rabatami w stylu angielskim. W tamtych czasach nikomu to nie przeszkadzało, że ktoś sobie posadził kwiatki (oraz agrest :-)) na wspólnej, bądź co bądź, powierzchni (nie wiem ile tego było... na oko - dużo) oraz traktowano cudzą pracę z szacunkiem - nie pamiętam, żeby kiedykolwiek Babcine rabaty zostały zdewastowane, podeptane, czy nawet żeby ktoś zerwał sobie jakieś kwiatki. Teraz bywa, że swoje kwiatki z ogrodzonego wysokim płotem i zamykanego na noc ogrodu działkowego można kupić na pobliskim targu. O tempora, o mores!
Ale do rzeczy - poskarżyłam się trochę na czasy, a teraz poskarżę się na co innego. Poszłam zatem wieczorem, chodzę, zaglądam, patrzę jak mi rośnie... aż tu nagle... na sałacie widzę dwa wielkie ślimaki. Przyjrzałam się bliżej i załamałam się jeszcze bardziej. Jakie one mają wielkie paszczęki! Nie dosyć, że mają liczebną przewagę, więcej czasu i lepsze pory do przebywania na działce, to jeszcze jaka siła rażenia! Ręce opadają, zobaczcie sami.
Nie wiem już co zrobić, nie chcę kupować granulek, bo na działce są jeże i ptaki i nie chcę, żeby się otruły jedząc otrute ślimaki. Zamierzam posadzić ogórki i obsypać je dookoła popiołem - ciekawa jestem, czy to na coś pomoże, bo fusy z kawy i skorupki z jajek nie działają. Można kupić Nemaslug - środek biologiczny zawierający larwy nicieni pasożytujących ślimaki, ale z drugiej strony - nie mam takiej dużej uprawy, żeby mi się to jakoś opłacało. Jestem bliska wypróbowania obrzydliwego preparatu - podobno działa bardzo dobrze: ślimaki należy wrzucić do wody, żeby się utopiły. Poczekać dwa tygodnie, aż się rozłożą i taką wodą pryskać ogród. No nie wiem... brzmi to strasznie. O ile gnojówki roślinne nie są dla mnie przeszkodą, to ta ślimacza mikstura... na samą myśl robi mi się niedobrze. Ale jeśli moje cukinie i ogórki zostaną znowu pożarte, to kto wie? Pozdrawiam wszystkich walczących ze ślimakami.
Zawędrowałam tu jakoś przypadkowo, skacząc z bloga na blog.
OdpowiedzUsuńI trafiłam na jakże bliski mi wpis.
Te same paszcze, których nie cierpię, pożerające dokładnie te same rośliny, co w moim ogrodzie.
Mam także podobne dylematy.
Wiem, że miska ze słodzonym piwem dałaby efekt, ale u mnie to chyba musiałaby być wanna.
Pozdrawiam.
No właśnie... w dodatku ciągle pada i mam wrażenie, że liczebność (oraz wielkość) ślimaków zastraszająco rośnie. Wanna z piwem - to byłoby coś :-)
OdpowiedzUsuńNie tylko dla ślimaków.;-)
Usuń